RSS

JAK NIE PRZEGRAĆ ŻYCIA – wywiad z Anną Bojanowską

07 Wrz
JAK NIE PRZEGRAĆ ŻYCIA – wywiad z Anną Bojanowską

Wywiad ukazał się w kwartalniku „Nasz Warsztat” 27 (2/2012)

Nie przegrać życia to znaczy nie poddawać się, lecz walczyć ze swoimi słabościami, niedoskonałościami, z chorobą itd. Oznacza też, by żyć w zgodzie z Bogiem, być wiernym Jego prawdom. Takie odczucia ma Anna Bojanowska, która porusza się na wózku inwalidzkim. Życie zaskoczyło i doświadczyło ją nieraz, ale pozostaje blisko Boga, którego stara się stawiać na pierwszym miejscu. W przyjaźni stawia na jakość, a nie na ilość. Prawdziwej i wielkiej przyjaźni nic nie może zniszczyć, oddzielić, przeszkodzić czy zerwać.

Tomasz Skoneczny: Pisze pani bajki, poezje, a ostatnio ukazała się pani książka pt. „Nie przegraćżycia”. Kiedy i jak rozpoczęła się pani przygoda z pisaniem? Dlaczego zdecydowała się pani na pisanie?

Anna Bojanowska: Moja przygoda z pisaniem rozpoczęła się tak naprawdę, kiedy przestałam chodzić. Wcześniej nigdy nie przypuszczałam, że będę pisać. Przykuta do łóżka – jeszcze przed operacjami – i zamknięta w samotni czterech ścian swojego pokoju, szukałam jakiegoś antidotum na nudę. Na to, by nie zwariować, lecz czymś się zająć. Nie miałam wówczas dużego wyboru i pomysłu na życie. Tymczasem los sprawił, że usłyszałam w telewizji o pewnej Szwedce – Joni Eareckson-Tada, która przyjechała do Polski. Po skoku do wody stała się – tak jak ja – osobą niepełnosprawną. Mimo swego kalectwa nie poddała się, a wręcz przeciwnie, napisała o sobie książkę. Pomyślałam: „może i ja spróbuję swoich sił twórczych?” – i tak się zaczęło. Z początku były to skromne wierszyki, tworzone z ogromną nieśmiałością. Potem, czując wewnętrzną potrzebę pisania, skusiłam się na prozę. Myślę, że jak człowiek ma coś ważnego do przekazania to powinien przelewać swoje myśli na papier. Powinien się dzielić z ludźmi wewnętrznym bogactwem, które nosi w sobie. Ja staram się tak robić.

Swoją książkę zatytułowała pani „Nie przegraćżycia”. No właśnie, co to znaczny? Jak człowiek ma żyć, żeby mógł powiedzieć, że nie przegrałżycia?

W moim odczuciu nie przegraćżycia to znaczy nie poddawać się, lecz walczyć ze swoimi słabościami, niedoskonałościami, z chorobą itd. Wytrwać w tym życiu do końca i go sobie nie odebrać. Znaczy też, by żyć w Bogu, być wiernym Jego prawdom. Ponieważ jestem osobą wierzącą, więc staram się stawiać Boga na pierwszym miejscu i nie mogę Go wykluczyć z mojego życia. W Nim rozpamiętuję swoje życie i to co mnie spotyka. Człowiek nie jest tylko istotą cielesną, lecz i duchową. By żyć i funkcjonować w codzienności muszę liczyć się z Bogiem i na Niego się otwierać. On jest Stwórcą mego życia, a zarazem Panem mojej śmierci. Stwarzając mnie na swój obraz i podobieństwo uczynił to z miłości. Umierając za mnie na krzyżu pokazał mi jak kochać do końca. A ukryty w Najświętszym Sakramencie jest moim wsparciem i mocą w trudach codziennego dnia. To On powiedział: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, trwa we Mnie a Ja w nim.” (J 6,56) Dlatego jeśli wierzę i ufam tym słowom, żyję, a nie wegetuję. Pan jest ze mną zawsze, więc mogę być pewna, że będąc w łączności z moim Bogiem nie przegram życia. Dla wielu osób może być to trudne do pojęcia, przyznam, że dla mnie też kiedyś było. Na szczęście teraz już nie jest.

Wspomniała pani w książce, że w przyjaźni stawia pani na jakość, a nie na ilość. Jak powinna wyglądać prawdziwa przyjaźń?

Tak to prawda, że stawiam w przyjaźni na jakość, a nie na ilość. Myślę, że każdy z nas potrafi odróżnić prawdziwą przyjaźń i chyba każdy jej kiedyś doświadczył. W prawdziwej przyjaźni ludzie znajdują przede wszystkim dla siebie czas, mogą na siebie liczyć, na sobie polegać, a czasem wspólnie pomilczeć, gdy tego potrzebują. Potrafią szczerze i otwarcie ze sobą rozmawiać o wszystkim, nie chowając się za maską kłamstwa, fałszu i obłudy. Nie boją się, że ktoś zdradzi powierzone im sekrety, wyśmieje, obmówi czy skrzywdzi. Darzą się też zaufaniem i wspierają się w trudnych chwilach życia, pomagając sobie wzajemnie. Potrafią też wspólnie się powygłupiać, pośmiać i poszaleć, ale trzeba pamiętać, że prawdziwa przyjaźń działa zawsze w dwie strony, a nigdy w jedną.

Może zdarzyć się tak, że przyjaźń osoby sprawnej i niepełnosprawnej kończy się, gdy osoba sprawna zakłada rodzinę, pojawiają się nowe obowiązki, dzieci. Tak też jest, gdy osoba sprawna podejmuje pracę w innym mieście lub wyjeżdża za granicę. Wtedy zazwyczaj nie ma czasu na przyjaźń z osobą niepełnosprawną. Jakie są szanse na przetrwanie takiej przyjaźni? Co osoba niepełnosprawna powinna w tej sytuacji zrobić, żeby później nie cierpieć, ani nie czuć się zawiedzionym, kiedy przyjaciel odejdzie i zerwie wszelkie kontakty?

Prawdziwa i wielka przyjaźń nigdy się nie kończy, tak mi się wydaje. Nic jej nie może zniszczyć, oddzielić, przeszkodzić czy zerwać. Nawet założenie rodziny, dzielące kilometry lub cokolwiek innego. No chyba, że śmierć przyjaciela. Ale prawdziwe przyjaźnie, takie na zawsze, zdarzają się, moim zdaniem, coraz rzadziej. Przyjaźń ma duże szanse przetrwania wówczas, gdy ludziom na sobie naprawdę zależy. Wymaga zaangażowania obu stron. Owszem, przyjaźń może ulec pewnej zmianie – bezpośrednie spotkania mogą nie być już tak częste, jak kiedyś, ale to nie oznacza, że nie będzie ich w ogóle. Poza tym istnieją telefony, maile, esemesy, by wysłać jakąś wiadomość i dać dowód pamięci tej drugiej osobie. Niemniej zdarza się tak, że przyjaźń kończy się po jakimś czasie z różnych przyczyn. Zawsze czuję pokusę zapytać samą siebie, czy to była naprawdę przyjaźń? Nie znam do końca odpowiedzi na to pytanie. Ale wydaje mi się, że nawet przyjaciel ma prawo decydowania o swojej wolności i powinniśmy to uszanować. Nikt nie jest w stanie zatrzymać kogoś przy sobie na siłę i tego musimy byćświadomi. Jednak odchodzący przyjaciel powinien mieć odwagę zakończyć taką znajomość z klasą. Niestety, taka postawa wymaga dojrzałości, a to jak wiemy, nie jest wcale łatwe. Dlatego jeśli ktoś odchodzi od nas bez pożegnania to pamiętajmy, nie obwiniajmy się o to rozstanie. Czasem życie daje nam kogoś na jakiś czas, po prostu tak bywa. Musimy się z tym pogodzić.

W swojej książce zamieszcza pani cytat: „Panie, tylko Ty wiesz, jakimi drogami nas prowadzisz”. W swoim życiu przeszła pani prawdziwą szkołężycia. Choroba, która zaczęła się w wieku 12 lat, doprowadziła panią na wózek inwalidzki. Były w pani życiu trudne i bolesne chwile. Czy buntowała się pani przeciwko Bogu?

Owszem, miałam wiele trudnych momentów w wierze. Mam wrażenie, że póki człowiek żyje to dopadają go takie kryzysy. Chociaż może to za dużo powiedziane. Jednak nie pamiętam, abym była w jakiś szczególny sposób zbuntowana przeciw Bogu. Bardziej obwiniałam o wszystko siebie, bliskich, albo innych. Mimo to starałam się zawsze zwracać do Boga, wbrew przeciwnościom. Dużym wsparciem była rodzina, a najbardziej śp. Babcia, którą uwielbiałam. Dużo Jej zawdzięczam. Wsparcie dawały mi koleżanki, podtrzymywały na duchu, zachęcały i były obok, to bardzo ważne. Przychodziły, odwiedzały, a to już coś.

Przeszła pani w swoim życiu przez ciężkie chwile choroby, które o mało nie skończyły się tragicznie. A wszystko zaczęło się od zapalenia stawów…

Zachorowałam w wieku 12 lat na RZS, chociaż wcześniej byłam zdrowa jak przysłowiowy rydz. Wszystko zaczęło się od wysypki i bólów stawów oraz gorączki. W sumie do dziś nie wiadomo dlaczego tak się stało, ale ja już nie wnikam w szczegóły. Przebieg choroby był bardzo ostry. Przez 6 lat przebywałam w Instytucie Reumatologii w Warszawie i tam mnie leczono. Dostawałam mnóstwo różnych leków, ale przede wszystkim sterydy. W pewien sposób ratowały mi one życie, a z drugiej strony, niszczyły mój organizm. Po długim czasie ich brania powstały odwapnienia kości kręgosłupa i doszło też do jego uszkodzenia. Chodziłam w gorsecie, lecz funkcjonowałam w miarę normalnie. Choroba miała swoje okresy remisji i nasilenia. Kiedy pożegnałam się z instytutem na dobre, bo weszłam w wiek pełnoletności i kiedy wydawało się, że jest dobrze, choroba zaatakowała ponownie. Może wycofanie sterydów było tego powodem? W każdym razie miałam problemy z chodzeniem, z siedzeniem, tych problemów było ogromnie dużo. W końcu przestałam w ogóle chodzić. Powstały przykurcze, unieruchomienia stawów i tak musiałam się poddać operacjom, aby uzyskać większą sprawność. Były to operacje kolan, bioder, a potem, po kilku latach doszedł jeszcze kręgosłup szyjny. Doszło do samoistnego urazu, zagrażającemu mojemu życiu. Leżałam w centrum rehabilitacji w Konstancinie i tam mnie operowano. Nie sposób tego co wtenczas przeszłam i przeżyłam opisać w kilku słowach, ale wszystko zakończyło się dla mnie szczęśliwie. Dziś jestem już 14 lat po tej operacji i dziękuję Bogu za życie. Chyba jeszcze bardziej je doceniam, bo wiem, jakie jest kruche.

Do szpitala, a następnie na wózek inwalidzki trafiają młode osoby po wypadkach samochodowych bądź motocyklowych, po skokach do wody itd. Takim osobom, którym w jednej sekundzie zawaliło się całe życie, trudno jest mówić o Bogu, życiu i szczęściu otrzymania od Boga drugiego życia. Co pani by powiedziała takiemu człowiekowi, który jest zbuntowany przeciwko Bogu i całemu światu oraz nie ma ochoty żyć dalej?

Przede wszystkim dałabym mu czas na oswojenie się z nową sytuacją w jego życiu. Inaczej jest, gdy człowiek urodził się ze swoją niepełnosprawnością, a inaczej, kiedy coś dzieje się nagle – z dnia na dzień lub w jednej minucie. To jest często jak koniec świata, trauma, która rujnuje wszystko. Myślę, że każdy z nas jest inny i dochodzenie na nowo do siebie po takich przejściach nie jest proste. Nie znaczy to, że niemożliwe. Czasem potrzebna jest pomoc psychologa, kapłana, przyjaciela, rodzica, w każdym razie kogoś, kto będzie się starał zrozumieć – nie pouczać, nie wymądrzać się, nie narzucać czegoś, nie naciskać, nie dawać rad, ale będzie chciał być obok w tym naszym buncie, rozpaczy, załamaniu, zniechęceniu itd. Po prostu da nam prawo do takich odczuć. Odzyskiwanie ochoty do życia po takich wypadkach jest procesem. Czasem odzyskiwanie wiary w sens trwa długo. Czas jest dobrym lekarstwem. Jedni potrzebują go więcej, a inni mniej. Chyba największą blokadą na tej drodze powrotu do odzyskania wewnętrznej równowagi jest to, że często ktoś obwinia sam siebie za zaistniałą sytuację. To mu nie pozwala wyjść z ukrycia, z czterech ścian swojego pokoju. Dobrze jest nawiązać kontakt z kimś, kto jest w podobnym stanie do naszego, a już się z tym oswoił i sobie poradził. Jednak to my sami musimy chcieć coś zrobić ze sobą i spróbować się z tym zmierzyć. Nie można podjąć walki za kogoś innego, a człowiek naprawdę może więcej, niż mu się wydaje. Życie często nas zaskakuje i to co z początku może wydawać się tragedią, potem okazuje się darem, ale w innym wymiarze naszego istnienia. Ilu ludzi odkryło swoje talenty przez to, że los przykuł ich do wózka? Ile osób zaczęło tańczyć na wózkach albo pisać książki? Ilu ludzi zaczęło robić takie rzeczy, o jakich wcześniej nie marzyli? Sądzę, że w naszym życiu nic nie dzieje się bez przyczyny.

Któż jest w stanie pojąć niepełnosprawność drugiego człowieka, jeżeli sam jej nie zaznał? Takie pytanie postawiła pani w swojej książce. Co należy robić, żeby osoba sprawna zrozumiała osobę niepełnosprawną i jej potrzeby?

Rzeczywiście chyba tak do końca nikt nie zrozumie osoby niepełnosprawnej, która np. nie może chodzić, uczesać się, umyć, czy sama się najeść. Nie znaczy to wcale, że ktoś nie może się wczuć w problemy takiej osoby. Na pewno najprostszą sprawą, by docierać do innych, jest mówienie o swoich potrzebach, pragnieniach, uczuciach… Wiele zależy od nas samych, czy będziemy się chować przed światem, czy też będziemy wychodzić na zewnątrz. Często ludzie chcą nam pomagać, lecz nie wiedzą po prostu jak. Bywa, że się boją kontaktu z nami. Zawsze lękamy się „inności”. Mówmy im więc: patrzcie, my jesteśmy tacy sami, nie bójcie się nas! Bariery idą przez nasze serca i umysły, a więc je pokonujmy. Wówczas świat będzie lepszy i relacje zdrowsze.

Wspomniała pani w swojej książce, że kiedy człowiek staje się dorosły, to nikt nie może za niego decydować. Trzeba samemu odpowiedzialnie wybrać drogę swego życia. W jakim stopniu rodzic powinien pozwolić swojemu dorosłemu już dziecku, aby decydowało o sobie? Na ile osoba niepełnosprawna może przeciwstawić się rodzicom, żeby nie została później bez żadnej pomocy i opieki ze strony najbliższej rodziny?

Pisząc o tym w swojej książce miałam na myśli to, że często rodzice – nie w złej wierze – robią krzywdę swoim niepełnosprawnym dzieciom odbierając im możliwość przystosowania się do normalnego życia na tyle, na ile dana osoba mogłaby być samodzielna. Przecież kiedyś rodziców zabraknie. Oczywiście są niepełnosprawni, którzy nigdy nie będą mogli sami o sobie decydować, na przykład z dużym upośledzeniem umysłowym albo przykuci na stałe do łóżka czy respiratora. Jednak wielu niepełnosprawnych po prostu boi się sprzeciwiać rodzicom, zawalczyć o swoje prawa. To, że ktoś porusza się na wózku nie zawsze oznacza uzależnienie od rodziców. Jeśli niepełnosprawny czuje się na siłach, chce sam zamieszkać i ma taką możliwość, to rodzice nie mogą mu tego zakazywać. Jeśli chce pracować i być finansowo niezależnym to też ma do tego prawo. A jak się zakocha i pozna człowieka godnego wyboru na małżonka może założyć rodzinę. Wiele zależy od naszych możliwości, ale rodzice powinni widzieć potrzeby swojego dziecka i się z nimi liczyć, bo dzieci nie są własnością rodziców. Oni mają wspierać, pomagać, nie ograniczać swoje niepełnosprawne dzieci. Gdyby rodzice Jasia Meli nie zgodzili się na jego marzenia, to poszedłby z Markiem Kamińskim na biegun?

Życie to najpiękniejszy dar, jakim Bóg obdarza człowieka. Jak zobaczyć piękno świata, który często jest brutalny, pełen nieporozumień, nienawiści, zakłamania i obłudy, rywalizacji?

By zobaczyć piękno tego świata, trzeba nosić je w sobie. Dzieląc się takim pięknem przyczyniamy się do tego, że jest go więcej wokół nas. Myślę, że warto bacznie się rozglądać, bo wiele jest go i w przyrodzie, i w ludziach. Świat jest jaki jest, ale przecież nie wszystko w nim bywa takie okrutne. Czasem warto spojrzeć z dystansu i głębiej poszukać, a wówczas na pewno znajdziemy coś w tym życiu pozytywnego. Dla mnie już samo to, że Bóg mi podarował kolejny dzieńżycia jest piękne. Kiedy odwiedza mnie przyjaciel, to też jest piękne. A gdy mnie nic danego dnia nie boli, to już jest super! Dlatego zachęcam, abyśmy mocniej doceniali życie, bo ono jest tylko jedno i mimo, że czasem jest szare i tak jest niepowtarzalne. Kocham je po prostu takie jakie jest.

Pisze pani, że bardzo często boimy się komuś zaufać, powierzyć bolączki czy problemy, z którymi przychodzi nam się zmagać. I nie dotyczy to tylko chorych i niepełnosprawnych. Jak mamy się przekonać, że ta osoba, przed którą chcemy się otworzyć, jest godna zaufania?

Najczęściej z bolączek i problemów zwierzamy się ludziom, którym ufamy. Rzeczywiście boimy się w pierwszej chwili komuś mówić tak od razu o swoich problemach, o sekretach, szczególnie gdy one nam ciążą. Dlatego zanim się do kogoś przekonamy, warto zastosować technikę małych kroczków. Jeśli przekonamy się, że dana osoba potrafi dochować tajemnicy czy nas zrozumieć, to wtedy ma u nas szanse. Może nawet z tego zrodzić się w przyszłości przyjaźń, ale niekoniecznie. Chyba taką osobą może być tylko ten, kto umie słuchać i trzymać język za zębami. Czasem intuicja nam podpowiada przed kim się otworzyć, więc warto jej nieraz posłuchać.

W 1990 r. wyjechała pani po raz pierwszy na turnus wczaso-rekolekcyjny do Łaźniewa. Wspomina pani to miejsce następująco: „Wyglądało to tak, jakby człowiek przeniósł się nagle do innego świata – świata przepojonego miłością, zrozumieniem, szacunkiem do bliźniego… Tutaj mogłam się odprężyć, zrelaksować i wyciszyć…”. Mogła pani naładować swoje akumulatory. Co takiego było w tym miejscu, że człowiek chciał wracać do Łaźniewa, żył nim przez cały rok?

Nie wydaje mi się, abym potrafiła do końca opisać słowami to, czego doświadczałam na wczaso-rekolekcjach w Łaźniewie. Wydaje mi się, że pewne rzeczy po prostu trzeba przeżyć samemu. Jednak moje akumulatory na cały rok na pewno naładowała niepowtarzalna atmosfera jaka tam panowała i ci wszyscy ludzie, których tam poznałam. Strona duchowa miała tutaj ogromne znaczenie, czego nie ukrywam. Poza tym samo wyrwanie się z domu było dla mnie relaksem, odpoczynkiem, bo pozwalało oderwać się od codzienności. Z turnusów wyniosłam przede wszystkim umocnienie wiary w sens życia oraz w drugiego człowieka.

Jakie są pani zainteresowania i hobby?

żne, najbardziej lubię rozmawiać z ludźmi, chodzić na spacery, czytać książki, słuchać muzyki i pisać. Każdy ma swoje marzenia, pragnienia i stawia sobie jakieś cele w życiu.

Jakie są pani cele, plany na przyszłość i marzenia do spełnienia?

O tak, marzenia zawsze trzeba mieć. Ktoś kiedyś powiedział, że „póki człowiek ma marzenia, to żyje.” Ja wciąż je mam. Chciałabym wydać kolejną książkę. Czy się uda? Zobaczymy. Planów na przyszłość nie snuję, gdyżżycie mnie nauczyło, że nie warto za bardzo wybiegać do przodu. Często może nas coś tak zaskoczyć, że nasze plany na nic się wówczas nie zdadzą. Wolężyć dniem dzisiejszym. A jeśli chodzi o mój cel, to chcę nieść ludziom wiarę w sens życia, bo ono jest darem danym nam od Boga. Pragnęłabym, aby każdy mógł choćby w małym stopniu poczuć jego smak.

Tomasz Skoneczny

Autor jest dziennikarzem kwartalnika „Nasz Warsztat”. Specjalizuje się w felietonach i wywiadach. Jest laureatem wielu nagród wśród dziennikarzy niepełnosprawnych i poprzez pisanie realizuje swoje marzenia. Pokazuje, że nie ma rzeczy niemożliwych do zrealizowania, wystarczy tylko wiara we własne możliwości.

P.S. Wywiad umieszczony na blogu za zgodą pani Anny Bojanowskiej.

Fot, sxc.hu

 
Dodaj komentarz

Opublikował/a w dniu 7 września, 2012 w Tomasz Skoneczny - wywiady

 

Tagi:

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

 
%d blogerów lubi to: